Anime Yaoi.

Wszystko o yaoi z anime ;)

Ogłoszenie

Rejestrujcie się, udzielajcie, budujcie z nami to forum! Każda pomoc mile widziana.

#1 2011-01-17 21:55:07

 Nojka

Administrator

Skąd: Głogów
Zarejestrowany: 2010-10-12
Posty: 34
Punktów :   
WWW

Nienawidzę kłamców

Jest cicho. Zbliża się dwudziesta i pan Jarek wygania wszystkich uczniów, chcąc zamknąć szkołę. Wiem, że dla mnie zrobi wyjątek. To normalne, że często spędzam noce w auli, licząc kwadraty z drewna, z których składa się sufit, i wsłuchując się w ciszę. Czasem gram na wiolonczeli, starając się, żeby wibrujący dźwięk brzmiał jak najczyściej. Zaczynając forte, słucham jak melodia odbija się od ścian, aż w końcu pozostaje po niej tylko cień, brzmiący jeszcze w uszach. Lubię półmrok, który tam panuje. Nie włączam światła. Przez duże okna wpada go aż za dużo - to wszystko przez latarnie przed szkołą, które świecą łagodnym białym światłem.
Sala jest przestronna. Siadam na krześle na scenie i zaczynam swoje niby-przedstawienie. Przymykam oczy, pod powiekami ciągle mam ten sam obraz - nie jest to sala pełna ludzi, w żadnym wypadku. Ale lubię grać dla kogoś.
Widzę ciebie. Uśmiechasz się do mnie łagodnie, jasna grzywka wpada do otoczonych wachlarzem długich rzęs oczu w kolorze bursztynów. Aula jest pusta. Oprócz ciebie nie ma tu nikogo. Siedzisz na szerokim parapecie, opierając się policzkiem o zimną szybę. Twój wzrok śledzi ruchy moich dłoni.
Jeden zgrzyt i nagle znikasz. Rozpływasz się, a ja otwieram oczy - nie ma cię. Nie ma...
Odkładam ostrożnie instrument na podłogę, obok kładę smyczek. Podpieram głowę na dłoniach i uśmiecham się gorzko.
Nie ma cię.
Przyszedł ranek, jak to ranek - za wcześnie. Obudziłem się cały połamany na podłodze i z przestrachem zarejestrowałem, że jest już ósma, a więc powinienem szybko otwierać szkołę. Wczoraj obiecałem to panu Jarkowi.
Szybko się pozbierałem i zrobiłem, co miałem zrobić. Jest środa. Byle do wieczora...
Dzień wlókł się niemiłosiernie, ale nareszcie - dwudziesta. Siedzę u siebie w domu. W ręku lampka czerwonego wina, kontrastująca z moją bladą cerą i czarnymi włosami. Powoli się rozluźniam, tak... tego mi trzeba. Nie puka. Wchodzi.
Patrzy mi w oczy i od razu zabiera kieliszek z ręki. Siada na kolanach, przodem do mnie i przymyka oczy. Wargi stykają się, po chwili splatają języki łącząc się w zapierającym dech w piersiach tańcu. Mogę powiedzieć, że nawet to lubię. Odsuwa się, a ja zatapiam się w brązowych oczach i wplatam palce między przewlekane złotem kosmyki. Opieram się czołem o jego, oddechy mieszają się ze sobą.
Jego ręka wkrada się w moje spodnie. To też lubię. Odchylam głowę do tyłu i oddycham ciężko, od czasu do czasu pojękując. Patrzy na mnie z oddaniem, wierny jak pies.
A tu przecież chodzi tylko o jedno. Pożądanie. Nie potrafi tego zrozumieć, widzę to w przepełnionych miłością oczach, gdy patrzy na mnie kiedy w końcu brudzę opaloną dłoń. A ja tylko uśmiecham się ironicznie i całuję go znowu, powoli, leniwie, przeciągając tę chwilę. Nie zamykam oczu, bo kiedy to robię, doskonale zdaję sobie z tego sprawę...
... że nie jest TOBĄ.
Ty siedzisz na wiklinowym fotelu w kącie. Jesteście bardzo podobni - ty i on. Uśmiechasz się z nutką goryczki i rozbawienia, patrzysz na moją twarz, na to, co robię. Nic nie mówisz. Jeszcze nie.
Lądujemy na podłodze. Tym razem ja sięgam się do jego krocza i zdejmuję z niego pospiesznie spodnie, uśmiechając się prowokująco. Po chwili także koszulka ląduje gdzieś na boku, pognieciona. Całuję powoli każdy fragment skóry, przejeżdżam językiem po tych miejscach, w których dotyk najbardziej na niego działa. Rozchyla usta, wydobywa się z nich jęk, kiedy w końcu zaczynam zabawę z miejscem, które domagało się największej uwagi.
– Gabriel... – szepcze moje imię i chwyta mnie za włosy, przyciągając gwałtownie do swojego krocza. Dochodzi z przeciągłym jękiem.
Widzę twoje spojrzenie pełne obrzydzenia, kiedy na to patrzysz. Nic nie mówisz. Na ustach nadal ten ironiczny uśmieszek. Uśmiech, który tak kocham...
Oddycham ciężko i uspokajam się, razem z nim. Leżymy jeszcze przez chwilę - obejmuje mnie opiekuńczo ramieniem, a ja wpatruję się nadal w to samo miejsce. W wiklinowy fotel, który stoi w kącie.
Powoli zaczyna wodzić ustami po mojej szyi. Mruczę z aprobatą i odchylam głowę do tyłu ułatwiając mu dostęp. Zostawia czerwony punkcik, jakby chciał zaznaczyć swoją "własność".
Ale ja nie należę do niego.
Unosisz znacząco brwi i prychasz cicho. Odwracasz głowę, kiedy on wyjmuje z szafki olejek i powoli zaczyna mnie przygotowywać.
Cichy jęk przy pierwszym palcu. Przy drugim - głośniejszy, nawilżam spękane wargi językiem.
Uśmiechasz się kpiąco.
Wchodzi we mnie. a ja nie mogę powstrzymać cichego krzyku i łez piekących pod powiekami. Dwie pojedyncze krople spływają po moich policzkach, ale wiem, że to tylko chwila.
Mam rację. Krzyk zmienia się w jęk cisnący się siłą na usta i wydostający na zewnątrz. Poruszasz się drażniąco, płytko - denerwująco.
– Mocniej, do cholery – udaje mi się wycedzić. Przyspiesza.
Obserwujesz wszystko. Chłoniesz każde słowo, mierzysz blondyna lekceważącym spojrzeniem. Uśmiechasz się lekko kiedy twoje oczy spotykają moje. Bursztyn kontra akwamaryn.
Jedna łza spływa powoli po mojej twarzy i uderza o podłogę.
– Przepraszam – szepcze cicho, ale kręcę głową. W końcu to nie jego wina.
Brąz twoich tęczówek wygrał.
Jeszcze ostatni jęk i ciche sapnięcie blondyna nade mną - koniec. Wszystkiego koniec. Opada na mnie i oddycha ciężko, muskając delikatnie moje wargi. Obejmuję go i wtulam się w niego, żałując, że pachnie wanilią, a nie jak ty - migdałami. Wzdycham, ale to się już nie liczy.
Zasnął.
Wstaję powoli i siadam na krześle naprzeciwko fotela. Podchodzisz do mnie. Czuję palący dotyk na skórze w miejscu, w którym widniał czerwony ślad - na szyi. Opuszkami palców gładzisz ją, a mi wydaje się, że twój dotyk parzy, rani. Boli.
– I jak, dobrze było, prawda? – szepczesz zachrypniętym głosem, stając za mną. Zjeżdżasz dłonią trochę niżej, na obojczyk. Nie odpowiadam. Ciągniesz swoją wypowiedź dalej.
– Powiem ci szczerze, że nienawidzę kłamców... Podłych, paskudnych kłamców – syczysz prosto do ucha.
– Ładnie wczoraj grałeś, wiesz? – zmieniasz nagle temat i całujesz mój kark. Wiem, że masz przymknięte oczy. Odsuwasz się.
– Mówiłeś, że zawsze będziesz mnie kochał... Że to tylko dla mnie to przedstawienie i że jestem najważniejszy. Nawet teraz - szepczesz. – Nienawidzę kłamców, tak... nienawidzę kłamców...
Przymykam powieki, spod których mimo woli wydostają się łzy. Dotyk mimo że parzy - jest zimny. Oddech? Nie czuję twojego oddechu.
Budzi się. Podchodzi do mnie i uśmiecha się, siadając mi na kolanach.
– I jak tam? – pyta beztrosko, przytulając się do mnie. Nie odpowiadam.
Widzę, jak wstajesz. Odchodzisz. Zostawiasz mnie, znów.
- Nienawidzę kłamców. - Twój głos odbija się echem od ścian, gdy znów go całuję. Nie wiadomo skąd zaczyna płynąć muzyka - łagodne nuty wiolonczeli. No tak. Przecież kiedyś grałeś. Zanim...
... zostawiłeś mnie. Uzależniłeś mnie od siebie i zostawiłeś.
– Nie kłamałem – rzucam szeptem i wpatruję się w drzwi, kątem oka wyłapując jego nic nierozumiejące spojrzenie.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl